piątek, 23 sierpnia 2013

Dorosłość, czyli jak utrudniać sobie życie

Dziś pewna scenka z jednego z polskich seriali lecącego w tle wieczorem, w czasie wyciszania się po pracy, o dziwo przykuła moją uwagę. Ot taka typowa sytuacja, kiedy to jeden z rodziców w przypływie emocji chlapnął o parę szczegółów ze swojej młodości w obecności pociech. Co więcej pociesz będących aktualnie w wieku, w którym znajdował się rodzic w swoich retrospekcjach. I tak oto wychodzi na jaw, że rodzic swego czasu sam robił rzeczy, na które nie pozwala swoim wkraczającym w dorosłość pociechom.
Jak tak dobrze się zastanowić, w moim wypadku było tak samo. Od obojga rodziców zawsze słyszałam, że tego nie robić, tamtego nie robić... Najlepiej to mając 18 i wzwyż wracać ze wszelkich spotkań towarzyskich o 21, no najpóźniej o 22. Meldować każdy krok, oddech... A potem się okazywało, że jeden z twórców reguł mając 12 lat już był nałogowym palaczem, że jako 14 latek był niezłym ziółkiem, a można by zaryzykować twierdzenie, że od 16ki obu autorów korzystało z życia jak tylko się da. A wcześniej wmawiali człowiekowi, że niemal święci byli. I po jakie licho tak siebie samego okłamywać?
I możecie powiedzieć, że mając lat 22 i nie będąc rodzicem, nie da się zrozumieć sytuacji. Przepraszam jeśli kogoś urażę, ale szczerość wobec innych lub jej brak nie zależy od posiadania dziecka. Rozumiem, że własnemu potomkowi trudniej jest się przyznać do rzeczy od których wolelibyśmy trzymać nasze dzieci z daleka. Nie znaczy to, że powinno się - jak to jest w polskim społeczeństwie w modzie - udawać, że się tego nie robiło. Wtedy takie wywody, jakie to coś szkodliwe jest i niestosowne w danym wieku, są mniej przekonywujące. I pamiętajcie, że wasze dziecko kiedyś pewnie odkryje, jak Wasza przeszłość wyglądała naprawdę. Widząc, że rodzic nie był tak święty jak twierdzi, Wasz potomek jest na prostej drodze do uznania Was za hipokrytów. Ba! Fakt, że kłamaliście w jakiejś kwestii w żywe oczy może być potraktowany nawet jak brak zaufania rodzica wobec dziecka - a przecież każdy chyba chce być dla swojej pociechy jednocześnie przyjacielem. A przecież przyjaciele sobie ufają...
Wiecie, znam jedną rodzinę, w której rodzice nie popełnili powyżej omawianego błędu i opowiadając dzieciom historię swojej młodości przyznawali się do błędów. Nie znaczy to, że ich dzieci nie popełniały swoich błędów, ale oni o dziwo pozwalali im te błędy popełniać. Nie znaczy to, że nie przejmowali się gdzie dzieci znikają, bo to zawsze starali się wiedzieć. Byli nie raz świadkami tych błędów, ale niestety, mylić się to rzecz ludzka. Tym sposobem ich dzieci, teraz już dorosłe, nie boją się podejmować własnych decyzji i nie unikają konsekwencji. Dwa razy do tej samej rzeki też nie wchodziły. Przynajmniej wiedzą, że to co przeżyły, miały na własne życzenie. W końcu to ich życie. I niezależnie od tego jakie te błędy były, miały oparcie w rodzicach. A wiedząc o tym, że życie rodziców nie było wolne od pomyłek, nie miały oporów w przyznawaniu się do swoich problemów. Tym sposobem i rodzicom było łatwiej im pomóc.
Czy to tylko ja odnoszę wrażenie, że dorastając uczymy się jak w wielu wypadkach samemu utrudnić sobie życie? Jak stawiać sobie na drodze półprawdy, zmuszające nas do pamiętania jaką wersję komu opowiedzieliśmy i pilnowania, żeby się nie spotkały... Tak oto sami dokładamy sobie stresu, a co gorsza, narażamy się na nadwyrężenie latami budowanych relacji. A potem płacz i zgrzytanie zębów, bo coś się rypło...


Dixy